Po 4 latach, nie licząc wszelkiego rodzaju odlotów i odjazdów, przed 10-ma dniami zawitałem do Wiednia. Stolica Austrii to wiadomo, stolica kultury, sztuki, szyku, ale to nic można też przyjemnie spędzić tam czas.
Jak już kiedyś wspominałem, Wiedeń i Bratysława to najbliżej położone siebie stolice. Miasto łączy codziennie kilkadziesiąt połączeń – kolejowych, autobusowych i promowych (Dunaj), dzięki czemu wycieczka do stolicy Austrii nie jest jakimś ogromnym wyzwaniem logistycznym.
Najszybsze są autobusy. Nieco wygodniejsze pociągu (zwykle), które oferują również bilet w obie strony z biletem na komunikację miejską (łącznie 15 euro). Najbardziej malownicza, ale i najdroższa będzie wycieczka promowa. Co do pociągów – niestety na Słowacji lubią się spóźniać i przejazd tych 50 kilometrów może zająć nawet 1,5 godziny!
Co widziałem w Wiedniu? W sumie to niewiele – piwo tu, piwo tam. W międzyczasie spacer wokół Belwederu i zespołu pałacowo-parkowego Schönbrunn, głównymi ulicami historycznego centrum, spojrzenie na Katedrę św. Stefana, kościół św. Karola, Hofburg i budynki instytucji państwowych. Oczywiście część najprzyjemniejsza to korzystanie z ostatnich ciepłych chwil na trawniku w parku.
Wiedeń odwiedziłem w towarzystwie Hanki, Pauliny i Craiga, ale też spotkałem się z dawno niewidzianymi Yasmin i Lisi, które poznałem pamiętnego estońskiego lata ad. 2010.