Żywność a sprawa polska

Ostatnie kilka miesięcy to niemal regularne doniesienia o wszelkiego rodzaju żywnościowych wpadkach i skandalach. Dużo tego było. Tak dużo, że wszelkie doniesienia o trutkach w mleku, koninie w wołowinie, grzybach w wędlinach itd. poszły na eksport razem z naszą żywnością.

Pracując na Słowacji, w Bratysławie, po każdej publikacji o polskiej żywności kolega siedzący przy biurku naprzeciwko donosił mi, co znów jest nie tak z tym polskim jedzeniem. Nie był to przypadek, czy jego osobista pasja. Na Słowacji wielu ludzi nie myśli inaczej o polskiej żywności jak tania i tandetna. Szczególnie od momentu odkrycia, że nasza sól drogowa (na południu znana jako posypová soľ) jest tak dobra, że i kanapkę czy sałatkę można nią potraktować.

Czechy i Słowacja mają wiele wspólnego, a ostatnio jedną z chorób, której Słowacy nabrali się od Czechów jest negatywna opinia o polskiej żywności. Już rok temu prascy dziennikarze zaangażowali się właściwie w kampanię przeciwko polskim produktom spożywczym. Część, ale nieliczni, w tonowanie tych nastrojów.

Początek roku na Słowacji to już było prawdziwe szaleństwo. Przez prasę przeszło niemal tsunami przeróżnych artykułów, a lokalni celebryci odpowiadali w ankiecie poczytnego tygodnika Plus 7 Dni na pytanie „Czy kupujesz polskie badziewie?” („Či kupuješ poľské šmejdy?”). Był też jeden czy dwa artykuły (w SME), które podeszły do tematu nieco bardziej obiektywnie i pozwoliły wypowiedzieć się także Polakom.

Media słowackie nie są szczególnie zróżnicowane i ambitne, a wydaje się, że i Słowacy większego problemu w tym nie widzą. Efekt jest taki, że kolega, który regularnie informował mnie o kondycji polskiego przemysłu spożywczego nigdy nie zadał sobie trudu weryfikacji jakichkolwiek informacji. To bezkrytyczne podejście do tego, co serwuje prasa i telewizja ma dużo głębsze skutki. Już teraz eksporterzy mięsa i innych produktów, z których zrezygnowali zagraniczni konsumenci liczą stracone miliony.

Inny skutek, z którym będziemy walczyli (lub nie) latami to pogorszenie wizerunku Polski. Co tu dużo mówić, i tak nienajlepszego wizerunku. Słowacy, Czesi, Niemcy itd. już wcześniej mieli zakodowane, że „wszyscy wiedzą, że jeśli coś w Europie jest zepsute zanim jeszcze trafi na sklepowe półki, to na pewno jest z Polski.” (jak dowiedziałem się od innej słowackiej koleżanki). Negatywny obraz przekłada się również na wizerunek naszych rodaków mieszkających za granicą i ich relacje z miejscowymi, a jesteśmy wszędzie i jest nas tam wielu.

Oczywiście w dużej mierze reakcje zagranicznych mediów na kolejne afery to czarny PR, w który włączają się również politycy. Polska dzięki konkurencyjnym cenom szybko wskoczyła na 3. miejsce (po Czechach i Węgrzech) wśród dostawców żywności na rynek słowacki. Nie konkurujemy raczej z dostawcami z innych krajów, ale przede wszystkim z producentami miejscowymi (i jak pokazują liczby – skutecznie), co wcale ich nie cieszy. Obecnie Słowacy kupują od nas żywność za niebagatelną kwotę 500 mln euro. Cały obrót handlowy ze Słowacją to 7 mld euro, co jest wynikiem porównywalnym z wielkością naszego handlu ze Stanami Zjednoczonymi.

Pogarszający się wizerunek na pewno odbije się na tych kwotach. Warto postawić pytanie o promocję naszego kraju i produktów za granicą. Najważniejszy oręż w konkurencji z innymi producentami to cena, co często zapędza w kozi róg. Powołując się jeszcze raz na przykład słowacki. Nasi sąsiedzi najczęściej wybierają najtańsze spośród naszych produktów, a te niosą ze sobą większe prawdopodobieństwo tego, że będą trefne. Jak już trafią na wybrakowany towar utwierdzają się w przekonaniu, że polskie to tanie i tandetne, bo polskie przecież nie może być inne niż tanie.

Podpytując w Ambasadzie RP w Bratysławie o to, co się dzieje wokół polskiej żywności i wizerunku Polski dowiedziałem się, że stawiamy na otwartość, aby pokazać, że nie mamy nic do ukrycia. Oczywiście jest to dobra praktyka, posunięcie jak najbardziej szlachetne, ale może okazać się pewną pułapką, jeśli nie będą temu towarzyszyły inne działania. Słowacy czerpią garściami z polskiej prasy by pisać mało obiektywne, często oszczercze artykuły, więc i ta otwartość może być wodą na młyn słowackich uprzedzeń. Zresztą podobnie jak wszelkie działania „przy okazji”.

W promocji i odpieraniu zarzutów również nie pomaga rozproszony system kontroli żywności. Inną kwestią jest zaangażowanie producentów w promocję własnych produktów. Stosunkowo łatwo jest pisać negatywnie o Polsce i tym, co mamy innym krajom do zaoferowania, bo nadal mocniejsze są stereotypy na nasz temat niż wyrazy uznania. Podejrzewam, że w momencie, kiedy dorobimy się tak silnej marki jaką cieszą się produkty niemieckie, tak wpadki nie będą przekładały się na kampanie przeciwko wszystkim produktom z naszego kraju.