Wspomnienia sycylijskie: Tydzień 1. Przyjazd i pierwsze konwersacje migowe

Włochy nie zawsze wzbudzały we mnie zachwyt. Kiedyś trudno było mi sobie wyobrazić, żeby naród wrzeszczący, trąbiący i gestykulujący jak szalony mógł wywołać we mnie fascynację. Mój sceptycyzm przerodził się jakiś czas temu w szczerą sympatię. Przypadek sprawił, że część grudnia oraz styczeń i luty spędzę na Sycylii.

Do końca listopada br. granicę Włoch przekroczyłem trzy razy. Przed czterema laty odwiedziłem Sergia w Rzymie, w ubiegłym roku jeden dzień spędziłem w wietrznym Trieście oraz bodajże trzy dni w położonej na wodzie Wenecji. Wczoraj zaliczyłem „przekroczenie” czwarte. Z Modlina, przez podrzymskie Ciampino, trafiłem do niewielkiego miasteczka Comiso położonego na południu Sycylii.

Co tu robię? Kiedyś aplikowałem o wymianę w ramach programu „Erasmus dla Młodych Przedsiębiorców”. Przed rokiem usłyszałem, że nie nadaję się, ale przewrotny los sprawił, że organizacja pośrednicząca odezwała się do mnie ponownie. W połowie listopada gorąco mnie zapraszali, bo zostały jeszcze niewykorzystane środki i może byłbym jeszcze zainteresowany. Nie byłbym sobą gdybym nie był zainteresowany. Błyskawicznie napisany biznesplan, szybko zaakceptowany wniosek, nadspodziewanie szybki kontakt firmy z Włoch, kilka akceptacji, rezerwacja biletów i lądowanie na Sycylii. Historia stara na dwa tygodnie.

Niezwykłość całej tej sytuacji polega na tym, że trafiłem na prowincję prowincji. Comiso znajduje się w południowej części Sycylii. Mieszka tutaj ok. 30 tys. osób. Miasteczko od Morza Śródziemnego dzieli jakieś 10 kilometrów lądu, więc nie jest to popularna destynacja turystyczna (w sierpniu otworzyło się okienko na świat – lotnisko, które obsługuje połączenia krajowe i międzynarodowe, więc jest pewien przepływ ludności). Zwłaszcza zimą. Niemal nikt nie mówi tutaj po angielsku. Wszystko to sprawia, że świecę na biało (trudno nie świecić wśród opalonych miejscowych i imigrantów z Afryki) i jestem celem pogawędek, co bardziej zainteresowanych włoskich drobnomieszczan. Trudno zresztą nazwać te spotkania pogawędkami, może raczej mieszanką prostszych słów w angielskim i włoskich bogato dekorowaną gestykulacją.

Poza tym pogoda zmienna – 15-17 st. C oraz trochę słońca i trochę deszczu. Miasteczko małe, więc wieczorami (nieliczne) otwarte kawiarnie przyciągające starszych panów na ploteczki oraz lokalną odmianę dresiarstwa. Praca w trybie „półzmianowym”, tj. 9-12.30 i 16-19.30. Mieszkam w apartamencie o nieco spartańskich warunkach, ale za to o sklepieniu żebrowym. Internetu brak i jest to dobro bardzo tutaj chronione.