Wspomnienia z sycylijskiej prowincji

Spory przypadek sprawił, że na jakieś dwa miesiące wylądowałem na prowincji prowincjonalnej Sycylii. Południowa końcówka wyspy, o rzut kamieniem na Maltę i do Afryki.

To co mogę zawrzeć w tym tekście to tylko pierwsze, bardzo powierzchowne wrażenia. Jest inaczej niż w Polsce (nie tylko ze względu na pogodę), więc choć minęło zaledwie kilka dni od mojego lądowania, to mam ich kilka.

Comiso liczy jakieś 30 tys. mieszkańców, leży ok. 10 kilometrów od morza, więc nie jest to żadna atrakcja turystyczna. Z jednej strony opiera się o zbocze niewielkiej góry, za którą leży Ragusa, a z drugiej łagodnie schodzi w kierunku Vittorii. Miasto liczy sobie molti anni, jak powiedział mi jeden z tutejszych „spacerowiczów” i pamięta czasy greckie i rzymskie.

1. Mały słownik codziennej włoszczyzny

Po głównym placu Comiso zwykli passieggiare starsi panowie. Za to wokół fontanny godzinami mogą stare palmy i młodzi imigranci z Czarnej Afryki. Lavorare można z rana, później długa przerwa i znów wieczorem. Przerwa, żeby oczywiście móc spokojnie mangiare. Pojedzeniu lub późnym wieczorem czas na odpoczynek. Zresztą miasto zdaje się dormire bardzo wybiórczo – mój kwartał śpi, po drugiej stronie głównego placu ludzie albo spacerują, albo stoją, albo krzyczą. To jest dobre słowo. Włosi lubią gridare, a przy tym mogą gesticolare do upadłego.

Passeggiare – spacerować. Stare – stać. Lavorare – pracować. Mangiare – jeść. Dormire – spać. Gridare – krzyczeć. Gesticolare – gestykulować.

2. Chaos kontrolowany

Sycylia to wdzięczny nośnik stereotypów – pozytywnych i słonecznych oraz negatywnych i krwawych. Z tymi wszystkimi „prawdami” to jednak nie tak. Miejscowa flota skuterów, jak na Włochy, jest raczej skromna. Nadrabiają za to małe Fiaty zwinnie szlifujące wąskie uliczki i pokonujące kameralne skrzyżowania. Nadspodziewanie mało trąbią. Nie ma groźnych panów i starszych pań ubranych na czarno. Są krzyże w przeróżnych biurach i urzędach. W centrum nie jest brudno, ale dziś korzystając z awarii Internetu w biurze (wczoraj była awaria zasilania) wybrałem się do sąsiedniego miasteczka, Vittorii, gdzie pod tym względem jest już gorzej. Śmieci się wystawia na zewnątrz i czeka aż zabiorą (wystawiam jutro – trochę mi głupio, zobaczymy co będzie). Niektórzy spuszczają je z balkonu na sznurku zakończonym hakiem. W centrum swoją siedzibę ma partia komunistyczna, a dwie ulice dalej jest duży betonowy pomnik upamiętniający rewolucjonistów. Nie da się. Oczywiście, że czegoś się nie da. Bez codice fiscale nie można sobie kupić karty sim – ani numeru, ani Internetu. Można wygenerować podróbę w Internecie, ale wczoraj generowana mi nie zadziałała. To co nie działa na pewno i czego nie da się ot, tak wygenerować to angielski. Nie mówią. Do tej pory nie spotkałem osoby, która mówiłaby swobodnie. Spotkałem ze trzy, które coś mówiły i ze dwie, które potwierdziły, że mówią poco, ale tak właściwie to nie mówiły nic.

3. Życie, gdy nie ma życia

Z powodu braku Internetu kończę czytać Pierwszą miłość Sándora Máraia. Początek taki sobie, końcówka lepsza. Przestroga przed samotnym życiem w małym miasteczku, gdzieś pod górami. Dobrze, że chociaż nie jestem stary jak bohater. Zwykle sporą przyjemność sprawia mi wybór kolejnej książki do pochłaniania, tym razem leżą przede mną Włoski bez cenzury i przewodnik Sycylia. Chyba sięgnę po podręcznik. W sumie i tak już zacząłem go zgłębiać.

Zastanawiam się, gdzie bawią się miejscowi młodzi. Tacy powiedzmy w moim wieku. Trochę się tylko boję lokalnych znajomości, bo wszyscy tu w dresie. We wtorek zresztą byłem w dresiarskim barze – posiedzieć przy piwie i Internecie. Ze trzy osoby stały w wejściu, ale było głośno na cały bar.

4. Skuter

Chyba kupię sobie skuter po nowym roku. Grazie za przeczytanie! Ciao!

Ps. W styczniu lub lutym wspomnień będzie więcej, a do tego będą bardziej treściwe i sensowne.