Rondo Daszyńskiego vs Plac Zawiszy, czyli Polska w budowie vs Polska w ruinie

Przez prawie dwa lata mieszkałem w połowie drogi między Rondem Daszyńskiego a Placem Zawiszy. Nadal brzydka, tzw. bliska Wola. Przy Placu Zawiszy kolorowy hotel, baraki, szmaty wielkopowierzchniowe. Dalej na północ słynna Karczma, Statoil, centrum meblowe, szare budynki RWE i na mecie metro otoczone połyskującymi biurowcami. Wszystko obecny lub przyszły plac budowy.

Można powiedzieć, że nie ma lepszego namacalnego dowodu na to, że Polska jest w budowie, a nie – jak dramatyzują niektórzy – w ruinie. W ciągu kilku lat wokół Ronda Daszyńskiego i wzdłuż Towarowej do Placu Zawiszy wyrośnie las wieżowców, a tam gdzie nie można postawić strzelistych wież, niższych biurowców i apartamentowców. Okolica zmieni się nie do poznania, już teraz rosną tutaj 200-metrowe wieżowce na chwałę polskiej gospodarki i polskiego cudu gospodarczego.

Żeby jednak coś mogło powstać coś musi lec w gruzach. W ubiegłym roku buldożer przez kilka tygodni demolował dawną siedzibę IPN-u. Przed laty, przez całą fasadę gmachu wymalowano napis-reklamę „pamięć.pl”. Tydzień po tygodniu, dzień po dniu buldożer wtaszczony na dach budynku kręcił piruety wygryzając kolejne fragmenty obiektu, kolejne jego piętra, niszcząc litera po literze „pamięć.pl”. Do dziś pamięć po tym budynku krzewi hałda gruzu. I ona zniknie, kiedy ruszy tutaj kolejny etap „Polski w budowie”.

Dworzec Główny przy Placu Zawiszy również ma się zmienić. Zanim jednak plac stanie się „Polską w budowie” nadal będzie dla mnie pewnym symbolem „Polski w ruinie”. Wiem, że dla wielu osób w naszym kraju wszystko jest piękne, bo i trawniki przystrzyżone, i asfalt leży równo, i mamy Pendolino. Polska być może odniosła sukces tam gdzie łatwo skierować strumień unijnych dopłat (drogi, place miejskie, stadiony, hale widowiskowe, a więc twarda infrastruktura), ale tam, gdzie liczy się człowiek w wielu aspektach jest Polską w ruinie. Człowieka jednak trudniej ułożyć niż asfalt i beton.

Jako społeczeństwo musimy być wobec siebie szczerzy i musimy zdobyć się na odwagę, by przyznać, że nie wszystko poszło tak jak powinno pójść. Jeśli co najmniej 2 miliony osób wyjechało na Wyspy Brytyjskie, do Niemiec, Islandii, Norwegii itd. itd., a bezrobocie nadal jest dwucyfrowe, wynagrodzenia mizerne, a przy tym dramatycznie wzrosła liczba osób biednych i skrajnie ubogich to pojawia się pytanie o prawdziwość hasła „Polska w budowie”, którego nie da się przysłonić „selfie” z pociągiem w tle, ani pozytywną opinią gościa z kraju, który regularnie zmaga się z wojną i imperializmem większego sąsiada.

Osobiście jestem do pewnego stopnia orędownikiem obu haseł – i „Polska w budowie”, i „Polska w ruinie”. Oba hasła jednak interpretuję zupełnie inaczej niż to zwykła robić większość komentatorów, bo metaforycznie. Z jednej strony pierwsze jest pewną próbą kreowania wizji (albo zarażania społeczeństwa wizją) rozwoju, których realnie w Polsce, poza hasłem „dróg równych, szerokich i szybkich jak niemieckie”, było niewiele. Z drugiej strony pod hasłem „ruina” widzę drenaż, bezrobocie, śmieciówki, brak reform, niską innowacyjność, zapóźnienia, kryzys demograficzny.

W tytule porównałem dwa punkty na mapie Warszawy połączone szeroką arterią. Wychodząc z mieszkania miałem do wyboru dwie drogi do Śródmieścia. Pierwsza to oczywiście czyste metro z białymi kołnierzykami, którzy zaczynają kolonizować sąsiedztwo wokół Ronda Daszyńskiego. Druga to mniej sterylny Plac Zawiszy. Na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich z Towarową spotykają się różne światy – goście hotelowi, smakosze burgerów, zapiekanek i kebabów, osoby przesiadające się na kolejkę podmiejską. Jeszcze inną grupą, do której należy to miejsce, są bezdomni. Na swój użytek nazywam ich „wózkowi”. To ludzie, którzy zbierają rupiecie i pakują na wózki dziecięce, by zarobić drobne lub mieć na siebie co włożyć; osoby, których majątek – podejrzewam – często mieści się na takim wózku. Z jednej strony w wózkach mają cały swój majątek, z drugiej nie ma tam już dzieci (bo w społeczeństwie jest tak mało dzieci, że te wózki są już niepotrzebne?).

Z roku na rok mamy coraz więcej „Rond Daszyńskiego”, ale też „Placów Zawiszy”. Liczbę bezdomnych w tym roku oszacowano na ok. 43 tys. osób (wg GUS ok. 35 tys.; w rzeczywistości bezdomnych może być dużo więcej). Dwa lata temu było to ok. 31 tys. Te liczby systematycznie rosną od lat, bo mamy też coraz więcej osób żyjących w ubóstwie. Według danych GUS za 2014 rok osób żyjących w skrajnym ubóstwie jest już 2,8 mln i utrzymuje się tendencja wzrostowa. To jest właśnie Polska w ruinie.