Mała wielka Rzeczpospolita

Andrzej Duda wybierając Tallinn na cel swojej pierwszej oficjalnej wizyty jako głowa państwa polskiego dał sygnał, że jako kraj mamy ambicje przewodzenia regionowi i dołączenia do europejskich liderów. Szkoda, że po wizycie w Berlinie możemy zweryfikować ten sygnał negatywnie.

Wizyta w Tallinnie: solidarność i odpowiedzialność

Andrzej Duda udał się do Estonii 23 sierpnia. Data doskonale znana w Estonii, Finlandii, Litwie, Łotwie, Polsce i Rumunii. W tym roku przypadła 76. rocznica traktatu Ribbentrop-Mołotow, który podzielił Europę Środkową i skazał nasze narody na długą wojnę i prześladowania dwóch totalitaryzmów. Aspekt symboliczny był jedną z osi wizyty – prezydent mówił m.in. o wadze poszanowania prawa międzynarodowego w tallińskim Muzeum Okupacji.

Działania Rosji w ostatnich dwóch latach dobitnie pokazują jak ważna jest pamięć o tak tragicznych datach jak 23 sierpnia 1939 roku. Wizyta polskiego prezydenta w Estonii była wyrazem solidarności z krajami, które mierzą się z neoimperialną, agresywną polityką Rosji. O ile konflikt podobny do tego, który obserwujemy na Ukrainie obecnie raczej nie grozi krajom bałtyckim, o tyle regularnie wystawione są one na typową dla Kremla politykę testowania. Chociażby w samej Estonii w ostatnim czasie siły rosyjskie regularnie naruszają przestrzeń powietrzną, kilka dni temu skazały estońskiego oficera policji bezpieczeństwa uprowadzonego z Estonii na 16 lat więzienia, a zaraz potem wypowiedziały umowę o ekstradycji podpisanej w 2001 roku.

Spotkania polskiej głowy państwa z przywódcami Estonii miały też aspekt bardzo praktyczny – budowanie wspólnego stanowiska krajów Europy Środkowej (na liście zaplanowanych wizyt jest też m.in. Bukareszt) na przyszłorocznym szczycie NATO w Warszawie. Podobnie jak Polska, kraje bałtyckie są orędownikami większej obecności jednostek i sprzętu sojuszników na tym obszarze. Relacje Polski i Estonii są bardzo dobre; w sprawach międzynarodowych, bezpieczeństwa i historycznych mamy niemal identyczne punkty widzenia (toteż wizyta prezydenta w Tallinnie była dużo bezpieczniejsza niż na przykład w Wilnie), więc ustalenie wspólnego stanowiska nie powinno być większym wyzwaniem.

Wizyta w Estonii tego dnia i w takich okolicznościach jasno sygnalizuje, że Andrzej Duda upatruje Polsce rolę regionalnego lidera oraz bierze na nasz kraj większą odpowiedzialność za to co się dzieje na tym obszarze. Pokazuje, że Polska jest sojusznikiem, na którego można liczyć, że Polska daje gwarancje pomocy wobec zagrożeń, pomimo ewentualnych zaniechań zachodnich partnerów.

Wizyta w Berlinie: wybiórcza solidarność i wybiórcza odpowiedzialność

O ile trudno cokolwiek zarzucić prezydentowi po wizycie w Tallinnie, o tyle po Berlinie pozostaje spory niesmak.

Andrzej Duda pożalił się na Polskę prezydentowi Niemiec Joachimowi Gauckowi nieświadomie idąc pod prąd narracji partii, z której się wywodzi i którą nadal wspiera (będzie wspierał aż do wyborów?). Prezydent posłużył się też powszechnie stosowanym i dopuszczalnym narzędziem w kłótniach naszych polityków – drobnym kłamstewkiem, by odżegnać się od odpowiedzialności za kontynent.

To drobne kłamstewko (może powinienem napisać „niedopowiedzenie”, by być bardziej politycznie poprawnym) dotyczyło największego wyzwania przed jakim obecnie stoi kontynent, a więc fali uchodźców i imigrantów próbujących za wszelką cenę, nawet kosztem życia, dostać się do bezpiecznej i zasobnej Europy. Prezydent próbował argumentować polską asertywność w sprawie przyjmowania uchodźców informacją o napływie imigrantów z Ukrainy. Rzeczywiście więcej Ukraińców przyjechało w ostatnim czasie do naszego kraju niż w latach ubiegłych, ale doskonale wiemy, że Polskę nie zalała fala uchodźców czy imigrantów ze wschodu.

Prezydenckie żale i „niedopowiedzenie” unaoczniają kilka problemów: jak duży wpływ na naszą politykę zagraniczną ma wewnętrzna walka międzypartyjna; jak polska niska kultura uprawiania polityki zderza się ze standardami zachodnimi; oraz jak szybko pozorna wizja wielkiej roli Polski w regionie i Europie rozbiła się o nasz egoizm (i dwa poprzedzające czynniki).

Odwiedzając Tallinn prezydent Duda chciał zademonstrować wielkość Polski, chciał pokazać, że Warszawa może brać na siebie większą odpowiedzialność za region, chce pełnić rolę lidera, z którym Paryż czy Berlin powinny rozmawiać jak równy z równym. Ale jak potężny jest kraj, który wobec problemu ogromnej fali imigracji, z którym boryka się Unia Europejska swoje zdolności wyznaczył na poziomie 2,5 tys. osób w ciągu dwóch lat, kiedy Niemcy tylko w tym roku przyjmą 800 tys. uchodźców i imigrantów!?

Te skromne „zdolności” samozwańczo wielkiej i samozwańczo gościnnej Polski są oparte na kalkulacji ile głosów partia może zyskać, a ile stracić w nadchodzących wyborach. Polityka wewnętrzna i walka o głosy płynące z tej części społeczeństwa, która często pozbawiona jest nawet cienia empatii decydują o naszej polityce zagranicznej. Tak długo jak wizja polityki wewnętrznej i zewnętrznej będzie kończyła się na czubku polskiego nosa i tak długo jak Polska będzie wyciągała ręce nie, by pomóc a jedynie po unijne pieniądze, tak długo możemy tylko marzyć o roli większej niż ta, którą historia wyznaczyła nam między Bugiem a Odrą.

Wystarczyłoby, żeby prezydent zadeklarował przyjęcie w naszym kraju większej grupy uchodźców, by zademonstrować Polską solidarność i odpowiedzialność oraz by zyskać przychylność zachodnich sojuszników dla naszych postulatów. Prezydent, używając polskich narzędzi uprawiania polityki i kierując się dobrem partii, z której się wywodzi mógł jednak zaszkodzić. Zapewne uda nam się zbudować koalicję środkowoeuropejską żądającą większej obecności NATO w regionie i większego zaangażowania Zachodu wobec neoimperialnej polityki Rosji. Będzie nam jednak trudno przekonać Zachód Europy do realizacji naszych postulatów. Prosząc o solidarność ws. kryzysu wschodniego, odwracamy się plecami do Niemiec, Włoch czy Grecji, udajemy, że problemu nie ma, że problem nas nie dotyczy. Traktujemy Niemcy czy Włochy jak strefę buforową w kryzysie imigracyjnym (a właściwie humanitarnym!), a jednocześnie złorzeczymy na Niemców, że stanowimy dla nich strefą buforową w kryzysie na wschodzie Europy. Demonstrując egoizm nie powinniśmy liczyć na przychylność Zachodu.

Wydaje się, że kolejność wizyt miała być sygnałem, że Polska nie chce podlegać ustaleniom liderów Zachodu a być jednym z nich i aktywnie kreować europejską politykę. Nierówność wizyt w Estonii i Niemczech budzi jednak pytania o to ile w prezydenckich planach było przemyślanej strategii i wizji a ile przypadkowości i gry politycznej ukierunkowanej na rywalizację wewnątrzkrajową. W czasie obu prezydenckich podróży miałem przyjemność być w Berlinie. Pierwsza wizyta nie wywołała tam większego wrażenia a w czasie drugiej pytano raczej nie o polską solidarność, ale o polski egoizm. Te dwie podróże pokazują też, że Andrzej Duda nadal jeszcze przyucza się do „zawodu” – kluczy, popełnia błędy, ale przede wszystkim nie potrafi odciąć się od krajowej polityki napędzanej konfliktem międzypartyjnym. To nadal są pierwsze tygodnie prezydentury. Miejmy nadzieję, że w przyszłości będzie więcej Tallinna, mniej Berlina.