Nowy rząd platformy

Nowa premier Ewa Kopacz składając dziś przysięgę wypowiedziała słowa „dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem” (art. 151 Konstytucji RP). Konstruując swój rząd Kopacz kierowała się jednak nie dobrem Ojczyzny i obywateli, a interesem partyjnym.

Zorganizowany przez Ewę Kopacz casting na nowych ministrów trwał niemal dwa tygodnie. W tym czasie mówiono o godzeniu zwaśnionych frakcji Platformy Obywatelskiej lub konstruowaniu rządu, który poprowadzi partię do zwycięstwa. Kopacz zapomniała, że rada ministrów to nie jest partyjna zabawka, czy narzędzie w osiąganiu celów jej ugrupowania. W tym zapomnieniu nie zaproponowała programu nowego rządu, nawet nie wspomniała o jego celach. Mamy sytuację, w której jest obsada, pojawiają się głosy, że będzie komedia, ale nie ma scenariusza (ani na stronie KPRM, ani PO, ani Kopacz).

Ewa Kopacz komentując w przerwach między kolejnymi spotkaniami tę ministerialną rewię nawet nie kryła, że to chodzi tu o interes partii, godzenie frakcji. Jeszcze przed ogłoszeniem składu szczęśliwa oświadczyła, że „to będzie rząd merytoryczny, pełen silnych osobowości i będzie spajał Platformę Obywatelską”. Ujawniając nazwiska swoich ministrów pokazała, że na pewno będzie on spajał PO, może będą silne osobowości, ale na pewno nie będzie on merytoryczny. Pozując do zdjęć, trzymając za ręce Grabarczyka (tzw. „spółdzielnia”) i Schetyny (tzw. „schetynowcy”) kiwała głową demonstrując partyjny sukces.

Klucz doboru kilku nowych ministrów, który opierał się o interes partyjny i stare znajomości pokazuje, że PO kosztem kraju buduje swoje dobre samopoczucie i ewentualny sukces w przyszłorocznych wyborach. Przyszła pani premier przedstawiając w groteskowy sposób swoich ministrów mówiła, że „nasza Piotrowska jest silną kobietą”, że Grabarczyk „kocha ludzi, jest porządny i ponad wszystko stawia prawo”, Halicki to „jeden z najbardziej popularnych parlamentarzystów”, a Schetyna „potrafił bardzo ładnie współpracować”. Zastanawiam się co z kompetencjami.

W polityce krajowej można spodziewać się kontynuacji, bo przecież i tak reformy nie dla nas. W polityce zagranicznej natomiast tragedii. Schetyna, który nie chciał zostać ministrem spraw zagranicznych, i który włada angielskim na poziomie szatni koszykarskiego Śląska Wrocław, otrzymał niezwykle ważną tekę w momencie, kiedy sytuacja międzynarodowa jest najbardziej napięta co najmniej od początku lat 90. Kopacz, w trakcie prezentacji swojego gabinetu, kuriozalną przypowieścią o rodzinie w zamkniętym domu i porządnym kiju zepchnęła sprawy ukraińskie na boczny tor. Nie jest to wpadka, a kolejny dowód na to jak mało przyszła premier wie o polityce zagranicznej i o sytuacji na Wschodzie (włączając w to nasze interesy narodowe). Niestety, nie da się na każde pytanie odpowiedzieć „wie pan, jestem kobietą”, a niedorzeczne przypowieści nie są sposobem prowadzenia ani polityki wewnętrznej, ani zagranicznej. Polska to nie kobieta, a przede wszystkim niemal 40-milionowy kraj położony w środku Europy i graniczący z płonącą Ukrainą i agresywną Rosją.

I wypowiedzi przyszłej premier, i nazwiska kilku ministrów pokazują jak wielka jest asymetria między interesem partyjnym, a narodowym. Za dziesięć dni exposé, ale trudno spodziewać się, żeby było ono czymś więcej niż próbą wpięcia narodowego kwiatka w poły partyjnego kożucha. Oczywiście można powiedzieć, że to tylko na rok i że zaraz będzie po wszystkim, ale w ciągu roku sprawnie działający rząd złożony z profesjonalistów mógłby zrobić wiele dla rozwoju państwa. Powołanie rządu Platformy Obywatelskiej zamiast Rzeczypospolitej Polskiej przyniesie rok marazmu w kraju i wycofania w polityce zagranicznej. To co może okazać się plusem to umocnienie polityki obronnej za sprawą tandemu prezydent Komorowski – minister Siemoniak, który mam wrażenie najlepiej wyszedł na tym zamieszaniu.