Ostatni weekend spędziłem na ziemiach polskich. Weekend dosyć oryginalny, bo na łódce (po raz pierwszy w życiu plątałem supełki), na sztucznym jeziorze między górami (Jezioro Czorsztyńskie).
Pobudka o 4.30 w sobotę, 5.56 pociąg do Rużomberka (oczywiście spóźniony), stamtąd z Silvią i Jean-Charlesem do Kluszkowca (w pobliżu Czorsztyna), gdzie już czekał na nas Piotr. Tutaj wynajęliśmy łódkę, choć wcześniej musieliśmy zaczekać aż wiatr łaskawie zacznie wiać. Pierwszego dnia nie było go dużo, ale wieczorem i w niedzielę było już lepiej.
Choć Jezioro Czorsztyńskie nie jest jakimś ogromnym akwenem to jest bardzo atrakcyjnie położone – po obu jego stronach stoją zamki – w Niedzicy i w Czorsztynie (tu właściwie ruiny), a tło dla nich stanowią piękne góry. Na południowym-wschodzie są to Pieniny, na wschodzie Gorce, na północy Babia Góra, a na południowym-zachodzie Tatry. Te ostatnia są już przykryte śniegiem, co im tylko dodaje majestatu.
Jedną z atrakcji było również jedzenie! Żurek, bigos, pierogi… tęskniłem!
Muszę przyznać, że był to chyba najbardziej relaksujący weekend od wielu miesięcy. Może to woda, może świeże powietrze i piękne widoki. Spodobało mi się również wiązanie wspomnianych supełków, więc bardzo prawdopodobne, że w przyszłym roku będę kontynuował. No i to jedzenie…