Wenecja

Po dwóch miesiącach przerwy zorganizowałem sobie kolejny długi weekend, choć pierwotnie miał to być „pełnowymiarowy” urlop. Tym razem wybrałem się nie na zachód, a na południe – Ljubljana oraz Wenecja.

W tej pierwszej spędziłem właściwie tylko wieczór – bar, klub dla nastolatków i z rana autobus do Wenecji.

Wenecja to miasto piękne, przesiąknięte historią. Dla nas, Polaków pochodzących z miast, w których z tej całej historii zwykle zostało kilka nienaruszonych ulic, to jest prawdziwy fenomen. Kolejna sprawa to wyspy – Wenecja to unikat na skalę światową. Nie ma tu ani samochodów (przynajmniej w głównej części miasta), a transport odbywa się wodą – łodzie, gondole, autobusy wodne.

W Wenecji oczywiście widziałem wszystkie najważniejsze atrakcje – plac i bazylika św. Marka, kościoły, mosty etc. etc. Oprócz głównej części dopłynąłem również na Lido, która jest rekreacyjną częścią miasta – znajduje się tutaj długa plaża (w większości prywatna), więc jest to najlepsze miejsce, aby odpocząć od tłumów.

No właśnie – tłumy. Wąskie uliczki miasta miałyby w sobie dużo więcej atmosfery gdyby mniej turystów przewijało się nimi. A jest ich dziesiątki tysięcy. Włóczą się, nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić. Po dwóch dniach spacerowania wśród nich czułem się tak zmęczony, że musiałem uciekać na Lido.

Z gorzkich żali jeszcze jedno – niestety nie udało mi się zobaczyć wiele z właśnie odbywających się weneckich festiwali. Jedynie Pierce’a Brosnana i czerwony dywan. Może następnym razem o ile będzie następny raz.

To była Wenecja w skrócie, kiedyś, kiedy będzie więcej czasu będzie też więcej o Wenecji.