Kompilacje snów, czyli wędrówka

1.

Przemierzałem miasto spowite mgłą. Od przecznicy do przecznicy – penetrując każdy jego zakamarek, przyswajając topografię. Utknął mi jednak w pamięci jeden kwartał kamienic. Między ulicami Smutną a Szczęśliwą każde uchylone okno zdawało się patrzeć i, czym bliżej danej ulicy, pytać o smutek lub o szczęście. Wszystkie te spojrzenia na ulicy Przekleństwa lub Przeznaczenia. Od Przekleństwa wije się mała ścieżka przez park w kierunku Uroczyska. Stali bywalcy mawiają, że od tej drogi nie ma odwrotu. Raz obrany kierunek jest pewny, niezmienny jak śmierć, jak pierwsza miłość, jak…

– Kto de facto odpowiedzialny jest za twoją śmierć? – usłyszałem.

– Za śmierć? – niepewnie powtórzyłem pytanie.

– Za śmierć…

Głos rozpłynął się w gęstym, jesiennym powietrzu równie szybko jak uderzył we mnie. Gdy minęła chwila owe niezwykłe pytanie uderzyło we mnie całą swoją mocą, każdym możliwym aspektem, każdym odcieniem. Chwila zastanowienia – kto?, chwila zwątpienia – śmierć? Ale ja tam przecież stałem żywy, pełen życia… Nerwowo zacząłem odliczać sekundy, minuty, godziny. Bez zmian.

2.

7 kamienic przy każdej z ulic. Dziesiątki różnych adresów. Dziesiątki różnych światów. 4 bramy narożne. Nad każdą bramą zaproszenie. Na każdej ulicy zagadki, potyczki i chwile zapomnienia.

Grabarze wskrzesili kończącą się już jesień. Bordowe, brązowe i złote odcienie jesieni wzbiły się w powietrze. Chciałbym powiedzieć – aż chce się żyć. Nie mogłem, nie byłem w stanie. Stale pobrzmiewające w moim umyśle zaklęcie śmierć odebrało mi możliwość pełnej interakcji. Nerwowo, niczym tonący, próbowałem złapać oddech sensu w całej tej bezsensowności. Ruszyłem Smutną w kierunku Przeznaczenia. Meandrując między zamyślonymi, ciemnymi postaciami uniosłem spuszczoną pod ciężarem bagażu niezapomnianych doświadczeń głowę. Czerwono podświetlony baner wbijał się w oczy. Miłościwie panującej nam miłości nie odmówimy dysponowania naszym życiem. Cóż z moim życiem? Cóż z miłością…

3.

Szarość spowiła ulicę. Postawiłem jeszcze kilka kroków i znalazłem się na rogu Smutnej i Przeznaczenia. Spojrzałem w niebo. Zaproszony wszedłem w bramę Plejady. 7 kroków w nieprzeniknionej ciemności i znalazłem się w podwórku. Przy każdej ze ścian szyld. Kelajno, Merope, Maja, Sterope, Elektra, Tajgete, Alkione. W każdej z szyb pobłyskiwało światełko. Jeszcze raz spojrzałem w niebo. Na granatowym firmamencie pobłyskiwały miliony gwiazd. Szybko obróciłem się wokół własnej osi, i jeszcze raz. Próbowałem stać się częścią nieskończoności. Wzniosłem ręce do góry i padłem rażony swoją marnością.

Obudziłem się, gdy wielkość wszechświata została przykryta błękitem nieba. Obok mnie siedział jasnobrązowy pies.

– Opiekowałeś się mną? – spytałem.

– Mój przyjacielu… – wyciągnąłem rękę by dotknąć mojego opiekuna jednak gdy tylko moja ręka dosięgnęła psa włączył się alarm.

– Nie, to nie jest możliwe. – spróbowałem jeszcze raz i znów przenikliwy dźwięk zaczął budzić całą okolicę.

– Przeklęci żebracy! – wykrzyczał męski głos.

4.

Przyjechała ze wschodu – Moskwa, Petersburg – nie wiem. Postanowiła, że zdobędzie każdego, który jej się spodoba. Los chciał, aby moje ścieżki przecięły się z jej ścieżkami. Nie chcąc sprzeniewierzyć się swoim zasadom zbyłem ją półsłówkami, odwróciłem wzrok i odszedłem. Myślałem, że to koniec tej niechcianej znajomości. Odwróciłem się raz i drugi, nie widziałem jej. Kończył się dzień, kierowałem się w kierunku Targowiska Próżności. Wyczerpujący dzień.

5.

Nagle miasto rozbłysnęło milionami świateł i światełek. W górę zwróciły się tysiące zachwyconych oczu, a zielone ozdoby zaczęły mienić się srebrzyście w świetle latarń.