Čar Slovenije

Ogromnym plusem pracy na Słowacji jest ilość wolnych od pracy dni. Słowacy mają wolne nie tylko w wielkanocny poniedziałek, ale również Wielki Piątek. Dzięki temu, że wielkanocny długi weekend wydłużył się do 4 dni mogłem wybrać się kawałek dalej. Obrałem kierunek Słowenii, którą chciałem odwiedzić już w zeszłe wakacje.

Co prawda, Slovenija to nie Slovensko, ale może ta notatka pomoże poszerzyć wiedzę niezbędną, aby oba kraje rozróżnić.

Oprócz długi weekendów i wielu wolnych dni, także położenie Bratysławy sprzyja podróżowaniu – niedaleko położony jest przecież Wiedeń, który zapewnia świetne połączenia z całym światem (i o obu plusach będzie jeszcze w maju po powrocie z kolejnego wyjazdu). Z tych możliwości skorzystałem także jadąc na południe. Wsiadłem w pierwszy poranny pociąg z Petržalki do Wiednia (z przesiadką w Bruck an der Leitha), tam metrem z dworca Südbahnhof na Meidling. Z dworca Meidling w Wiedniu do Villach, z Villach do Lublany. W sumie nie trwało to długo, bo odcinek austriacko-słoweński tylko 6 godzin. Podróż powrotna to podobna trasa, aczkolwiek w odwrotnym kierunku.

Lublana (po słoweńsku Ljubljana) jest niewielkim miastem, bo liczy zaledwie 280 tys. mieszkańców. W sumie jest jedna z mniejszych stolic w jakich kiedykolwiek byłem… w sumie jakby nie liczyć Watykanu to najmniejsza. Niemniej, miasto jest tętni życiem i trudno byłoby je nazwać małym czy prowincjonalnym. Przecież to stolica kraju, który choć w języku angielskim to zawiera miłość w nazwie!;) Nad Lublaną góruje zamek, a u podnóża wzgórza, które opływa rzeka Lublanica (słow. Ljubljanica) i nad którą stoją szeregi barwnych kamienic. To co warto zobaczyć w Lublanie to oprócz zamku i starego miasta to ratuszkościół Franciszkanówkatedra św. Mikołajagmach uniwersytetuPark Tivoli i dzielnica artystów Metelkova. Symbolem miasta jest zielony smok.

Po Lublanie przyszedł czas na niesamowite słoweńskie wybrzeże liczące 46,6 km! Zatrzymaliśmy się w Koprze, który jest największym miastem na słoweńskim wybrzeżu. Urocze stare miasto otoczone jest nowymi budynkami, portem i sztucznie obsadzone palmami, co spowodowało, że mam mieszane uczucia co do miasteczka. Na rowerach – raz pod górę, raz w dół i wzdłuż klifów przemierzyliśmy niemal całe wybrzeże odwiedzając jeszcze Izolę i Piran. Oba miasteczka zachowały swój pierwotny urok. Szczególnie Piran robi wrażenie. Nad miastem góruje kościół św. Jerzego położony na klifie spadającym prosto do morza. Główny plac miasta nosi świetnie kojarząca się nazwę Tartini (od nazwiska Giuseppe Tartiniego, włoskiego kompozytora), co dodaje miastu 10 punktów w skali mojego uwielbienia;)

Jeden dzień przypadł też na Triest (wł. Trieste), który chociaż położony tuż za granicą (ok. 15 km od Kopru) był zupełnie nieskomunikowany ze Słowenią w czasie Wielkanocy. Dotarliśmy, więc do miasta taksówką (15 euro do miejscowości Muggia) i autobusem miejskim (1,15 euro), a z powrotem na stopa. W Trieście warto zobaczyć ratusz przy Piazza dell Unita d’Italia (Plac Zjednoczonych Włoch), stare miasto i na koniec przejść się wzdłuż wybrzeża. Triest to trochę inne Włochy, bo po pierwsze długo należało do Cesarstwa Austro-Węgierskiego, później w okresie międzywojennym było Wolnym Terytorium Triestu, które pod względem prawnym przypominało status Wolnego Miasta Gdańska. A współcześnie – łatwiej tutaj znaleźć dania rybne niż pizzę czy spaghetti i wieje tutaj tak, że można poczuć się jak w Chicago.

Następnego dnia powrót. Słowenia to bardzo przyjemne miejsce – szczególnie w Lublanie można poczuć się bardzo przyjemnie, położyć na trawniku centrum miasta, obserwować ludzi spacerujących wokół. Widać, że to miasto żyje i jest szczęśliwe (a może sprawia tylko takie wrażenie). Słowenia pozostawiła we mnie bardzo pozytywne wspomnienia, choć były to tylko 3-4 dni.

PS. Tu było na koniec trochę muzyki (Avia BandKako ji je ime (Jak jej na imię)), ale ktoś to muzyczne cudo skasował. 🙁