Włosi (właściwie to tylko ta mniejszość, której zależy) strasznie narzekają na swoje koleje, że się spóźniają, że brudne, że byle jakie. Pasażer z Polski (czyli w tych rozważaniach ja) nie jest w tej kwestii aż tak krytyczny.
Co prawda kurs z Neapolu do Reggio był spóźniony ponad 40 minut, ale co to dla wychowanego na spółkach PKP pasażera? Problemem mogą być zaryglowane stacje, na których biletu kupić nie można, ale skasować już tak (włoskie bilety na okaziciela należy skasować przed wejściem do pociągu). Zakup biletu od konduktora to obowiązkowy napiwek w wysokości 5 euro. Zabawnie też wygląda zakładka „w razie strajku” na stronie włoskich kolei.
Ale! Ileż uroku mają ich promocje! 6 stycznia wszystkie przejazdy za dychę (to nic, że połowa połączeń tego dnia jest zawieszona, a już treni regionale wszystkie solidarnie świętują). W dniu urodzin dostałem 10 euro do wykorzystania do końca marca (najcenniejszy – bo jedyny? – prezent urodzinowy jaki otrzymałem w tym roku). W walentynki zakochane pary (czy taki limit ilościowy nie jest formą dyskryminacji?) jadą na jednym bilecie. Dwie ostatnie promocje nie obowiązują w przypadku pociągów regionalnych, ale kto by się tam przejmował (jak już wydostanie się z Sycylii).
Wracając jeszcze do spóźnień. Lokalne pociągi zwykle nie spóźniają się, ale przyjazd 5 minut później ze względu na nadliczbowe przystanki podyktowane fotograficzną pasją konduktora może zostać uznane za wystarczające usprawiedliwienie.