Czasem pod moje sycylijskie drzwi przychodzi czarny, ślepy na jedno oko kot. Może tak czeka i nawołuje, bo kiedyś go zagadnąłem idąc do biura, a może liczy, że otworzy mu ktoś, kto tu wcześniej mieszkał. Na tą drugą opcję wskazuje gwałtowna jego reakcja, kiedy zamieniam się z ludzkiej twarzy w oknie w człowieka w drzwiach. Jeden sus i już jest pod po włosku małym samochodem, który stale parkuje przed moim progiem.
Inny czarny kot, którego spotkałem na wyspie to obywatel Doliny Świątyń w Agrigento. Ten to zupełny młodzik, zwinny i pełen życia, pokładał nadzieje na przyjaźń ze mną. Skąd to wiem? Gapiąc się na mapę jego obejścia grzecznie go pozdrowiłem, a ten, jak zasady gościnności nakazują, podszedł i przywitał się ze mną. Ja do niego po polsku, on do mnie po kociemu, ale polski rozumiał. Wdaliśmy się w dyskusję i ten nie chcąc przerywać konwersacji oprowadził mnie i Sergia (który również po polsku kilka słów potrafi, więc świetnie wszyscy się rozumieliśmy) po tym przesiąkniętym historią miejscu.
Wydaje mi się, że czarne koty mają więcej inteligencji niż nawet najhojniejsze badanie kociej psychologii przyznaje przeciętnemu Mruczkowi. Na pewno są dużo bardziej przyjacielskie niż reszta kociej rodziny. Choćby ten znajdujący się pod opieką rodziców. Podejdzie, przywita się, wskoczy na kolana. Jak wyciąga łapę, by poklepać po ramieniu (czy nodze, bo przecież nie zawsze sięgnie) schowa pazury, wyważy siłę nacisku. Zresztą to nie tylko inteligent i przyjaciel, ale również filozof i pasjonat przyrody. Żebyście widzieli jak potrafi kontemplować, a w jak długą wędrówkę potrafi się wybrać!