Od wybrzeża do wybrzeża

O Stanach Zjednoczonych wiele słyszymy i wiele sobie wyobrażamy. Czy jednak wszystkie te historie są prawdziwe? Aby poznać i zrozumieć kulturę amerykańską – taką jaka jest w rzeczywistości, nie z opowiadań – wybrałem się na kilka miesięcy na drugą stronę Atlantyku. Najpierw spędziłem cztery miesiące studiując na jednej z chicagowskich uczelni, a później miesiąc przemierzając ten ogromny kraj – od wybrzeża do wybrzeża.

Przyznam szczerze, że ten wyjazd raz rozczarowywał, raz zaskakiwał. Wsiadłem do samolotu z niemałymi oczekiwaniami, bo to Ameryka przecież! Już na miejscu okazało się, że wcale nie jest tak pięknie. Miasto było szare, uniwersytet przeciętny, a miejscowi studenci apatyczni, zamknięci.

Wiele osób ostrzegało mnie, że lecąc do Chicago miałbym odbyć podróż z Podlasia na Podkarpacie – „no co ty!? – z Polski do Polski lecisz!?” Wiele było głosów sceptycznych, a może były to po prostu oznaki zazdrości? To nic, nieistotne. Jest pewien specyfik, który potrafi zmienić wszystko. To czas. W marcu przyszła wiosna – zazieleniły się drzewa i trawniki, zakwitły kwiaty i wszystko rozjaśniło słońce. Ludzie zaczęli mnie zaczepiać na ulicy, zadawać najróżniejsze pytania. A w Chicago nie znalazłem ani Podlasia, ani Podkarpacia.

Kultura

Stany Zjednoczone to tygiel kulturowy, którego nigdzie indziej na świecie nie znajdziemy. Obok siebie żyją ludzie tak od siebie odmienni, że nam przyjazna koegzystencja może wydawać się niemożliwa. Na świecie dzieje się tak wiele konfliktów, tak wielu ludzi nie jest w stanie znieść obecności narodowości, która żyje tuż za granicą ich państwa. Weźmy chociażby przykłady Indii i Pakistanu, Izraela i państw arabskich etc. etc. Mieszkając na dzielnicy, która nie miała jednego zabarwienia etnicznego, zrozumiałem, że wszystkie te konflikty to nic innego niż polityka. Ludzie mogą się świetnie dogadywać pomimo różnych języków, tradycji, religii, kolorów skóry czy strojów.

Ten multikulturalizm to jeden z wyznaczników kultury amerykańskiej. Jakie są inne? Nie da się oczywiście nie zauważyć setek tysięcy samochodów przemierzających amerykańskie ulice i niestety otyłych ludzi. Stany Zjednoczone to kraj na kółkach – nie da się tam w pełni funkcjonować bez samochodu, czy nawet dwóch lub trzech, w garażu. Odległości są ogromne, a ludzie przyzwyczajeni są do komfortu.

Wszystko jest duże, łącznie z ludźmi. Amerykanie niestety nie są najpiękniejszym narodem. Większość ludzi spacerujących po ulicach ma nadwagę. Z tą „wielkością” Stanów Zjednoczonych łączy się konsumpcjonizm. Niektórzy mówią, że jest tutaj ekstremalnie tanio. Może i jest, ale tylko jak kupuje się duże i dużo. Sztucznie kreuje się potrzeby, czego efektem są problemy, z którymi boryka się i amerykańskie społeczeństwo, i gospodarka.

To co mnie osobiście zachwyciło to otwartość ludzi. Może nieco limitowana, ale nigdy tego nie doświadczyłem w Polsce. Uśmiech oraz „Hi! How are you?” słyszane z ust kompletnie obcych osób to coś co bardzo pozytywnie nastraja, co bardzo poprawia obraz drugiego człowieka. Być może jest to swojego rodzaju znak „stop – nie idź nigdzie dalej niż to ‘how are you’”, ale pomimo tego nadaje to ton życiu towarzyskiemu czy społecznemu w kraju Wuja Sama.

Eksport kultury amerykańskiej do krajów na całym świecie następuje w dużej mierze za sprawą przemysłu filmowego. I tak w Chicago zobaczyć można miejsca związane z wieloma znanymi produkcjami – jedna z części „Batmana”, „Kevin Sam w domu” (ang. Home Alone), a szczególnie wiele miejsc można zobaczyć na kadrach z filmu „Apartament” (and. Wicker Park). Popularnym miejscem jest również Nowy Jork – tutaj próbowałem znaleźć bar, który był inspiracją dla twórców serialu „How I met your mother?” i baru „McClaren’s” – dotarłem do „McGee’s”, który rzeczywiście jest bardzo podobny do swojego serialowego odpowiednika. W Filadelfii można przebiec się z Rockym, a truizmem będzie pisanie o miejscach w Los Angeles, które „występują” w filmach, toteż to zostawię do samodzielnego odkrywania.

Podróżowanie

Po czterech miesiącach spędzonych w Chicago postanowiłem wybrać się na rekordowo długą majówkę – na cały miesiąc. Wybrałem najtańszy środek transportu – autobus. Ci, którzy mieli okazję podróżować po Stanach Zjednoczonych zapewne wiedzą z czym to się wiąże. Poznałem mnóstwo ludzi – w większości dosyć specyficzne postacie. Dobrze czy źle? I dobrze, i źle. Po pewnym czasie byłem zmęczony odpowiadaniem na prośby o pieniądze, rozmowy o najdziwniejszych rzeczach, ale pomogło mi to wyrobić sobie pełny obraz USA.

I jak wygląda ten pełny obraz? Wcześniej był on raczej negatywny, po majowych wędrówkach mam właściwie dwa poglądy. Podróżując zobaczyłem wiele złych i wiele dobrych rzeczy. Te lepsze zostawię sobie na deser.

Stany Zjednoczone to kraj ogromnych kontrastów i dotyczy to wszystkiego – sposobu życia, majętności, kondycji fizycznej itd. Obok ludzi, którzy dbają o dobrą formę, codziennie biegają i odwiedzają fitness cluby są osoby, które codziennie odwiedzają fast foody. Obok ludzi niezwykle bogatych ulice amerykańskich miast przemierzają bezdomni. Nigdy w swoim życiu nie widziałem takiej biedy, jaką miałem okazję zobaczyć np. na dzielnicy Afro-Amerykańskiej (właściwie część Downtown) w Los Angeles.

Obok tego jest wiele niezwykle pięknych miejsc. Jest kilka naprawdę wspaniałych miast. Moje ulubione San Francisco z licznymi dzielnicami etnicznymi, z mostem Golden Gate, z muzyką, parkami i niepowtarzalną atmosferą. Nieco podobny jest Nowy Jork, który chyba nigdy nie zasypia. Zupełnie inaczej jest w Bostonie czy Waszyngtonie, które są dużo spokojniejsze, są czyste, ale równie ciekawe. Seattle z kolei to miasto wrzucone między ocean, lasy i góry, z muzyką na ulicach i ciekawymi barami tętniącymi życiem wieczorami.

Są też miejsca, gdzie raczej nie warto zaglądać, są niebezpieczne, wyglądają na opustoszałe. Jednym z takich miast jest Buffalo. Często przywoływanym przykładem takiego miejsca jest Detroit. Co prawda nie widziałem tego miasta na własne oczy, ale faktów nie da się oszukać – opustoszałe centrum, około 30-procentowe bezrobocie, przestępczość i inne problemy społeczne.

Stany to również niezwykle piękna przyroda. Odwiedziłem Wielki Kanion, który wywołuje niesamowite wrażenie. Rzeka Kolorado płynie niemal dwa kilometry poniżej krawędzi kanionu, a na skałach ścian schodzących aż do rzeki wymalowane są niezwykłe obrazy. Pięknym miejscem są wodospady Niagara położone na granicy amerykańsko-kanadyjskiej. Woda spadająca z wysokiego na kilkadziesiąt metrów uskoku rozbija się o skały tworząc niesamowity widok. Oczywiście jest dużo więcej wspaniałych miejsc, ale w kraju tak dużym jak USA, aby odwiedzić wszystkie atrakcje trzeba co najmniej kilka miesięcy.

W maju przemierzyłem jakieś 15 tys. km autobusem, kilkaset kilometrów o własnych siłach, odwiedziłem kilkanaście miast, spałem w najróżniejszych miejscach, ale przede wszystkim wiele nauczyłem się i zobaczyłem. Ten wyjazd pomógł mi zrozumieć wiele z kultury amerykańskiej i to dzięki tym 30 dniom spęczonym na wędrówce chcę wrócić do Stanów – jeszcze raz poczuć atmosferę San Francisco, wtopić się w tłum na Manhattanie, zobaczyć Yellowstone, czy plaże Kalifornii.

Jak podróżować w Stanach Zjednoczonych?

Stany Zjednoczone to ogromny kraj toteż warto dobrze zaplanować swoją podróż, chyba że mamy do dyspozycji całe wakacje. Najlepszy środek transportu to samochód – galon paliwa kosztuje ok. 3 USD. Najwygodniejszym środkiem podróżowania w przypadku większych odległości będzie samolot – cena biletu w dwie strony to ok. 150 USD. Najtańszym, ale i czasochłonnym środkiem transportu są autobusy – połączenia obsługiwane są przede wszystkim przez sieć Greyhound.

Obywatele polscy są objęci obowiązkiem wizowym – koszt wizy turystycznej do USA to ok. 350 PLN. Przy wjeździe do Kanady z wizy zwolnieni są jedynie posiadacze paszportów biometrycznych (wiza turystyczna do Kanady to wydatek rzędu 200 PLN).

 

Artykuł pierwotnie ukazał się w Magazynie District B.