Na zakończenie sezonu wędrowania po górach wybrałem się najwyżej jak się da – w Wysokie Tatry. Niestety tak jak przez całe lato pogoda zawsze mi dopisywała, tak tym razem niestety zawiodła.
Miałem zdobyć Krywań (2494 m.). Tradycyjnie wybrałem się nocnym pociągiem, a wędrówkę miałem rozpocząć ok. 5 z rana. Skrupulatnie przestrzeganą tradycją są spóźnienia słowackich pociągów. I tym razem „vlak” się spóźnił, a ja straciłem ponad godzinę z tego powodu. O ile pogoda z rana dawała nadzieje na słoneczny dzień, o tyle szybko zaczęły zbierać się chmury. Kiedy znajdowałem się już na wysokości ok. 2050 metrów rozpadało się na dobre, chmury zeszły jeszcze niżej. Piękny, dumny Krywań został zupełnie przykryty gęstymi chmurami i mgłą, a rozpadało się na dobre.
Troszkę zawiedziony byłem takim obrotem spraw, bo i tak blisko szczytu byłem, i przecież gdyby nie ta stracona godzina to wyprzedziłbym deszcz. Z drugiej strony zjawiska pogodowe w górach są również fascynujące – zaskakujące jak szybko para wodna może się podnieść z ziemi, zamienić w mgłę, w chmurę i przepłynąć między górami. Ostatni raz tak gęstą mgłę widziałem chyba w 93-m, kiedy stojąc 20 metrów od domu nie wiedziałem gdzie jestem.
Pomimo tego Wysokie Tatry i tak zachwyciły chociażby tym, co zechciały pokazać. Na pewno jeszcze tam wrócę, ale już raczej po polskiej stronie.
Wracając do Liptowskiej Kotliny, do Strby, zjechałem kolejką zębatą. Miłośnicy kolei na pewno byliby zachwyceni – jest to swojego rodzaju ciekawostka. Kolej ta jedzie w linii prostej góra-dół, nie kluczy zboczami gór, więc też pomimo tego, że jest wolniejsza to względnie szybciej transportuje pasażerów niż tradycyjna kolej dowożąca turystów z Popradu.
Wędrówka, choć nieukończona, 20 km.