Kolejny weekend, kolejna wycieczka rowerowa. Tym razem Węgry i dystans dłuższy. Zanim dotarłem na Węgry musiałem pokonać kilka kilometrów po słowackiej stronie, po hrádzy, czyli dunajskim wale przeciwpowodziowym, ale o tym wkrótce.
Węgierskie ścieżki rowerowe to wielki przegląd różnych technik budowy – niektóre to wysokiej jakości asfalt, na którym opony można rozgrzać do czerwoności, inne to betonowe płyty, po których źle się jeździ. Jeszcze inne to zwykłe drogi, a w niektórych miejscach to grys usypany dopiero pod budowaną ścieżkę rowerową. Za kilka miesięcy pewnie będzie lepiej, ale do standardów austriackich jeszcze sporo brakuje.
Najważniejsze jednak jest zwiedzanie – tym razem wybrałem się do Mosonmagyaróvár, a po drodze odwiedziłem Rajkę, Bezenye i Hegyeshalom. Wszystkie te miejscowości mają w sobie małomiasteczkowy klimat, który pamiętam z lat 90., więc troszkę sentymentalnie oglądało mi się chaty, ławki przed domami i wysokie drzewa wokół kościołów. Właściwie dla prawdziwego turysty niewiele mają do zaoferowania, bo tylko stare kościoły (XIX w.) – po jednym lub dwa w każdej miejscowości oraz kilka rzędów starych chat (murowanych).
Mosonmagyaróvár jest nieco większe, bo liczy ponad 30 tys. mieszkańców. Mieści się tutaj najstarsza Akademia Rolnicza w Europie (1818 r.), a historia miasta sięga średniowiecza. To co współcześnie warto zobaczyć to zamek (w którym mieści się uczelnia), kościół parafialny z XVIII w. oraz kamienice z XVIII w. Nie ma tego wiele, więc dużo czasu nie trzeba na zwiedzanie – wszędzie można dotrzeć pieszo. Ciekawostką jest, że miasto pod obecną nazwą istnieje od 1939 roku, kiedy połączono dwie mniejsze miejscowości – Moson oraz Magyaróvár.