Kilka lat temu spędziłem semestr studiów w Chicago. Po zimie w depresyjnym „wietrznym mieście”, nie było siły, która powstrzymałaby mnie przed wyruszeniem w drogę. Za nieco ponad 400 dolarów kupiłem 30-dniowy „Discovery pass” na Greyhounda, spakowałem się i ruszyłem przed siebie. Bez konkretnego planu – każdy kolejny krok wyznaczałem sobie odbierając bilet na kolejny odcinek trasy.
Andrzej Duda wybierając Tallinn na cel swojej pierwszej oficjalnej wizyty jako głowa państwa polskiego dał sygnał, że jako kraj mamy ambicje przewodzenia regionowi i dołączenia do europejskich liderów. Szkoda, że po wizycie w Berlinie możemy zweryfikować ten sygnał negatywnie.
Przez prawie dwa lata mieszkałem w połowie drogi między Rondem Daszyńskiego a Placem Zawiszy. Nadal brzydka, tzw. bliska Wola. Przy Placu Zawiszy kolorowy hotel, baraki, szmaty wielkopowierzchniowe. Dalej na północ słynna Karczma, Statoil, centrum meblowe, szare budynki RWE i na mecie metro otoczone połyskującymi biurowcami. Wszystko obecny lub przyszły plac budowy.
Im dalej na wschód tym atmosfera robi się bardziej gęsta i gorąca. Miasta kipią i duszą się spalinami wypluwanymi przez zdezelowane samochody, promieniami wysoko zawieszonego słońca, ciężkim powietrzem niesionym znad pustyń Azji i powiewami wspomnień, w których mieszają się wojny, zatargi i przedziwne historie.
Zrozumienie Słowacji – zdefiniowanie jej tożsamości i pojęcie mentalności – to nie lada wyzwanie. Nie tylko dla obserwatorów przyglądających się temu państwu zza miedzy, ale również dla samych Słowaków. Pomimo, że słowacka tożsamość to zagadnienie niezwykle delikatne dla mieszkańców podnóża Tatr, to jeden z nich – Rudolf Chmel – wnikliwie mu się przygląda, a często wręcz dekonstruuje.
Nowa premier Ewa Kopacz składając dziś przysięgę wypowiedziała słowa „dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem” (art. 151 Konstytucji RP). Konstruując swój rząd Kopacz kierowała się jednak nie dobrem Ojczyzny i obywateli, a interesem partyjnym.
Od jakiegoś czasu sporo czytam (pomijając codzienny szum informacyjny), ale w tym czytelnictwie poruszam się jak po sinusoidzie – raz coś z wyższej półki, raz z niższej. Są tytuły, które wieszczą rychły koniec i odbarwiają świat (nie polecam zaczytywać się w takich, ale jak już trzeba to należy dozować je sobie w tramwajach i kolejkach!), są też takie, które jak dobry przyjaciel mówią „to już było, życie toczy się dalej, głowa do góry!”. Te ostatnie należą do moich ulubionych, bo nie mówią jak żyć odezwami, sloganami, manifestami, ale dają przykład z tego życia wzięty, czasem prozaiczny, a więc życiu najbliższy.
W trakcie jednej z moich ucieczek zagranicznych trafiłem pod dach rodziny Chaczaturianów. Nieplanowana wizyta u zupełnie nieznanej mi rodziny była efektem serii błędnych decyzji i nieprecyzyjnych instrukcji, ale odbyła się w zgodzie z przeznaczeniem.
Okrągłemu stołowi zaraz stuknie ćwiartka. Już dobiegają echa apeli, inscenizacji i tupotu pantofli defilujących polityków.
Dominika Blachnicka-Ciacek w Kulturze Liberalnej zaproponowała trzy nowe rocznicowe stoły, w Res Publice Nowej Marta Poślad zasugerowała, żeby raczej stoły złożyć i zrobić miejsce analizie tego co udało nam się osiągnąć w ostatnim ćwierćwieczu.
Na Krymie właśnie zakończyło się wątpliwe referendum, ale los półwyspu został przesądzony dużo wcześniej i w zupełnie innym miejscu. Kreml postanowił „zainwestować” i zdobyć Krym. Pytanie czy ta „inwestycja” nie pociągnie go na dno.